wtorek, 26 lipca 2016

Gdańsk Oliwa - Pachołek

W Oliwie jest kilka rzeczy do zobaczenia, w sumie spokojnie można spędzić tu cały dzień... a nawet dwa :) Mamy tutaj oczywiście słynną Katedrę Oliwską z pięknymi organami i częstymi koncertami. Park Oliwski z nowo otwartą częścią, palmiarnią i innymi cudownymi zakątkami, szczególnie wykorzystywanymi przez pary młode :) Kuźnię Wodną w wyjątkowo uroczym zakątku Oliwy no i największe Zoo w Polsce - ale na nie potrzeba całego dnia i będzie on opisany w innym poście ;)

Dziś skupię się na znanym przez mieszkańców, rzadko zaś odwiedzanym przez turystów punkcie widokowym zwanym Pachołkiem. Pachołek - to nazwa wzgórza (107 m n.p.m.) w Gdańsku Oliwie, na którym stoi współcześnie 15-metrowa wieża widokowa. Jest to świetne miejsce na poranny lub poobiedni spacer z rodziną :) 


Można dojść tam z dwóch stron - bardziej stromą ścieżką od strony ul. Spacerowej (są to świeżo wyremontowane schody, jest ich bardzo dużo także jest to propozycja bardziej "fit" niż "turistas") oraz ścieżką łagodną od strony ul. Tatrzańskiej (tu jednak trzeba wiedzieć gdzie wjechać bo można zwątpić czy aby na pewno nie minęliśmy wjazdu. Na koniec ulicy wyłożonej "kocimy łbami" znajduje się bezpłatny parking leśny a z niego już prosta droga na sam szczyt). Jest to szeroka wieża wśród drzew także nawet osoba z lękiem jest w stanie wejść dość wysoko. Cała nasza trójka dzieci, z którą się akurat wybraliśmy, weszła tam bez większych oporów, dopiero na szczycie, gdzie wieża jest ponad koronami drzew, zaczęły się pewne lęki ;) Widok rozpościera się na całą Zatokę Gdańską oraz Trójmiejski Park Krajobrazowy. Warto tam wejść co kilka lat by zobaczyć jak bardzo zmienia się panorama Gdańska! :)

Niedaleko Pachołka, po około 150 metrach dojdziemy na niższą Górę Kościuszki. Stoi tu, przerobiony z innego obelisku, pomnik upamiętniający bitwę pod Oliwą. Można tutaj sobie spokojnie zrobić mały piknik, odpocząć na wielu przygotowanych ławkach i dalej podziwiać panoramę miasta bez lęku wysokości ;)


Podsumowanie:
Koszt wyprawy - ewentualny dojazd. Wejście bezpłatne, całodobowe i całoroczne ;)
Czas wyprawy - z trójką dzieci i dwiema osobami starszymi około 2 - 3 h, ale po drodze trzeba było często siadać, nauczyć się grać na trawie, wejść i zejść z Pachoła, znaleźć obelisk, pobiegać przy nim, pobawić się w berka i chowanego no i się najeść, wszak babcia była z nami... Generalnie samo wejście i zejście zajmuje zdecydowanie krócej ;)

poniedziałek, 25 lipca 2016

Ocean Park Władysławowo i Fokarium - 1 dniowa wyprawa.

Na początku wakacji przejrzałam wszelkie możliwe strony ze zniżkami (GoDealla, Groupon itp) by możliwie jak najtaniej wykupić bilety wstępów do ciekawych miejsc. Niestety w tym roku nie wypaliły nam wakacje, w związku z tym pomyślałam, że może czas poznać bliżej to co oferuje nam mieszkanie na pomorzu. Trójmiasto mamy już w jednym palcu, postanowiłam więc wybrać się kawałek dalej ;)

Na Grouponie znalazłam bilety wstępu do Ocean Parku we Władysławowie. Przyznam się, że wcześniej o nim nie słyszałam ale reklama robi swoje, bilety w dosyć atrakcyjnej cenie, więc czemu nie? (Wstęp nadal jest dostępny, jednak tylko do końca lipca. Ceny stałe podane są na tej stronie, wynoszą: do lat 3 za darmo, od lat 3 do 18 - 21 zł, bilet normalny - 27 zł)


Pojechaliśmy tam rodzinnie, zabraliśmy ze sobą dodatkowo moich bratanków. Czyli ze mną i mężem pojechała trójka dzieci w wieku 4, 7 i 10 lat. Przyznam szczerze, że Park zrobił i na nas i na dzieciach całkiem niezłe wrażenie! Całą drogę z Gdańska zastanawialiśmy się jak może tam wyglądać, wiedzieliśmy tylko, że będą tam modele zwierząt oceanicznych w skali 1:1 


Na miejscu okazało się, że prócz modeli w cenie biletu dostępne są także dodatkowe atrakcje - chatka Lego, ogromny plac zabaw z dmuchańcami i trampolinami - dzieci były naprawdę szczęśliwe.

Lunapark (od lipca do końca sierpnia, byliśmy pod koniec czerwca, więc ta atrakcja nas ominęła), wystawa rzeźbionych ryb - tu chłopcy jako początkujący wędkarze byli w niebie, pokazali nam wszystkie ryby, które udało im się już złowić ;)

Escaperoom dostosowany dla większych grup, z pomocą osoby dorosłej spokojnie dzieci sobie radzą z rozwiązaniem zagadki. Kolejna atrakcja to żywe ryby tropikalne i rekiny... No tutaj nastąpiło pewne rozczarowanie. Jest to po prostu większe akwarium z 3 rekinami. Widać, że pomieszczenie jest w remoncie, więc może coś się tutaj zmieni ;) 

Było tez kino z interaktywnym delfinkiem, jednak jeden z bratanków już kiedyś miał przyjemność z owym delfinkiem i zrobił mu taką antyreklamę, że nawet nie wchodziliśmy do chatki kinowej (swoją drogą prawdopodobnie, jest to jedyna atrakcja płatna dodatkowo 5 zł od osoby, tak wynika z informacji zasłyszanej, jest ona niezweryfikowana). Na stronie jest wymienionych jeszcze kilka atrakcji, ale ich nie znaleźliśmy, także istnieniu ich nie potwierdzam ani nie zaprzeczam ;) W parku spędziliśmy prawie 4 aktywne godziny, przy wyjściu zakupiliśmy wyjątkowo tanie pamiątki, które ucieszyły dzieciaki. Były to pluszowe rekiny i orki w cenie od 15 do 20 zł. Nasz rekin zwany pieszczotliwie Bellą Mordercą śpi do dnia dzisiejszego z nami, więc pamiątka wyjątkowo udana ;)

Po takim poranku wybraliśmy się na obiad... Nie znamy knajp w okolicy, więc jechaliśmy tak długo aż wpadło nam coś w oko. Tym sposobem dojechaliśmy do Jastarni ;) Byliśmy tam po raz pierwszy, generalnie nie podniecam się jakoś specjalnie jedzeniem, ale tym razem było inaczej. Po prostu wcześniej wpadaliśmy na kiepskie knajpy ;) Ta zrobiła na nas wrażenie głównie świeżością produktów i pysznym jedzeniem! Dlatego zdecydowałam się je wszystkim polecić jeśli już znajdą się na Półwyspie Helskim! Knajpa nazywa się Homar (zdjęcie z neta poniżej), ceny przestępne, jakość pierwsza klasa! :)


Po obiedzie chłopcy zrobili maślane oczęta i wyskoczyli z tekstem, że nigdy nie byli na Helu a fok to już w ogóle nigdy, przenigdy nie widzieli i skoro jesteśmy tak blisko, to "kochany wuuuuuuuujkuuuuuu..." No cóż, tym sposobem nasza wycieczka się trochę wydłużyła ;) 

Pojechaliśmy więc na Hel. W tak zwanym między czasie zrobiła się piękna pogoda, więc do Fokarium wybraliśmy się już z całym sprzętem na plażę. Fokarium jest niewielkie, wstęp kosztuje zaledwie 2 zł od osoby. Prócz fok, można obejrzeć zdjęcia opowiadające o bezmyślności ludzkiej, czyli o tym, co te biedne foki mają w swoim żołądku.. A jest tam wszystko, śmieci, monety i jeszcze raz śmieci... To wyjście było bardzo pouczające dla dzieci, nie ma, że "śmietnik za daleko", śmieci wędrują do kosza i już! Trzeba szanować to co nam natura dała.


Po fokarium mieliśmy już czas tylko na zabawę w piasku i kąpiel w zimnym morzu. Na opalanie przy dzieciach nie ma mowy, więc pobiegaliśmy trochę, pobawiliśmy się, usypaliśmy zamki z piasku i przyszedł czas na powrót do domu :)


Wracaliśmy w strugach deszczu i... ciszy... Wszystkie dzieci padły ;) Zdecydowanie polecam wszystkie te miejsca, cały dzień zabawy i poznawania stworzeń wodnych. Myślę, że przy okazji była to naprawdę ciekawa lekcja dla nas wszystkich ;)

Podsumowanie.
Wyjechaliśmy z Gdańska po 9, wróciliśmy przed 19. Wycieczka nie była przeładowana atrakcjami, był czas na wszystko i na lody i na obiad i na plażę, także dzieci miały frajdę cały dzień ;)
Koszt wyprawy dla 2 os. dorosłych i 3 dzieci: z grouponem - wstęp do Ocean Parku - 58 zł, (bez - 117 zł), obiad - 120 zł, wstęp do fokarium - 10 zł, no i lody... ;)


niedziela, 24 lipca 2016

Wakacje! :)

Dawno mnie tu nie było, w związku z tym mam wiele do nadrobienia. Po wykonaniu wszelkich obowiązków jako pracownik przyszedł czas na upragniony wypoczynek. W końcu mam czas by z rodziną, głównie z córką, odkrywać świat :) I właśnie o naszych odkryciach i naszych małych podróżach będzie następna seria wpisów. Skupię się na razie na atrakcjach dostępnych na pomorzu, opiszę miejsca w których byliśmy, które zrobiły największe i najmniejsze wrażenie na moim dziecku oraz moich bratankach. Przedstawię ich i moją opinię na ten temat i poruszę kwestię istotną dla każdej rodziny - finanse... Mam nadzieję, że każdy znajdzie coś dla siebie, dowie się o nowych atrakcjach
i będzie miał co robić w każdą pogodę ;) 

Już niedługo - na pierwszy ogień pójdzie Ocean Park we Władysławowie oraz Fokarium i plaża na Helu :)


Zapraszam do śledzenia wakacyjnej odsłony mojego bloga ;)

czwartek, 22 stycznia 2015

Wprowadzenie do globalnego czytania.

Zima w pełni, ja chora i młoda też często w domu ostatnio leży. Żeby się nie zanudzić zaczęłyśmy wspólne odkrywanie nowych zabaw z używaniem "starych" zabawek. W ten sposób świat się stał trochę piękniejszy a i nasza wyobraźnia wyszła poza wcześniej nam znane granice. Dziś przedstawię Wam coś o czym usłyszałam od koleżanki na studiach, nie wiem czy dokładnie o tym mówiła ale my zrobiłyśmy to po swojemu i się świetnie przy tym bawiłyśmy:)

Plansze do nauki globalnego czytania.

Mamy pełno zabawek z kinder niespodzianki, mamy również różne zwierzątka z zestawów Lego Duplo. Postanowiłyśmy coś z tym zrobić. Ja chciałam po prostu napisać na planszach ich nazwy a młoda miała dopasować co gdzie pasuje, młoda miała jednak inny pomysł. Przypominam, że moje dziecko ma 2,5 lata, pierw myślałam, że mój pomysł nie wypali bo mała jest za mała i nie zrozumie o co mi chodzi... Jednak efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Młoda wybierała kolor zapisu nazwy zabawki, uświadomiła mnie, że te napisy to ich domki i z chęcią po napisaniu wszystkich nazw "zaprowadzała" je do domków. Następnie zwierzątka się odwiedzały i robiły dużo innych ciekawych rzeczy :) 
Prawdopodobnie zapamiętała po kolorach co gdzie powinno być, także już za pierwszym ustawianiem poszło jej całkiem nieźle. Co jakiś czas wracamy do plansz, nadal idzie jej świetnie, jestem pod wrażeniem jej pamięci (nie ma co się oszukiwać, że nauczyła się czytać i układa zgodnie z tym co przeczyta, chociaż litery zaczęła rozpoznawać całkiem ładnie). Jedyne co bym udoskonaliła to zrobione plansze bym przepuściła przez laminator, żeby starczyły na dłużej :)

W każdym razie polecam taki mały eksperyment na poprawę pamięci, koncentracji i wprowadzania literek :)






poniedziałek, 5 stycznia 2015

Dlaczego dziecko idąc do szkoły głupieje

Odpadłam na dość długo z blogowego świata. Nie mam na to sensownego wytłumaczenia więc pozostaje mi jedynie życzyć wszystkim szczęśliwego Nowego Roku i zabrać się do pracy:)

Na początek dość długi tekst, który mam nadzieję zachęci do refleksji nad tym co się dzieje w szkołach. Pamiętajcie - nie jest to krytyka nauczycieli, bo prawda jest taka, że nawet jeśli by chcieli to wszelkie, bzdurne ograniczenia narzucone odgórnie podcinają im skrzydła.. Mimo to trafiam nadal na kreatywnych ludzi, którzy są dla mnie inspiracją i mam wielką nadzieję, że ten tekst przyczyni się do wdrażania nowych pomysłów i rozwijanie dzieci na przekór kretynizmom żenującej podstawy programowej;)

Miłego czytania! 

„Cele kształcenia – wymagania ogólne
Celem edukacji wczesnoszkolnej jest wspomaganie dziecka w rozwoju intelektualnym, emocjonalnym, społecznym, etycznym, fizycznym i estetycznym. Ważne jest również takie wychowanie, aby dziecko w miarę swoich możliwości było przygotowane do życia w zgodzie z samym sobą, ludźmi i przyrodą. Należy zadbać o to, aby dziecko odróżniało dobro od zła, było świadome przynależności społecznej (do rodziny, grupy rówieśniczej i wspólnoty narodowej) oraz rozumiało konieczność dbania o przyrodę. Jednocześnie dąży się do ukształtowania systemu wiadomości i umiejętności potrzebnych dziecku do poznawania i rozumienia świata, radzenia sobie w codziennych sytuacjach oraz do kontynuowania nauki w klasach IV-VI szkoły podstawowej.” W następnych akapitach czytamy, że zadaniem szkoły jest realizacja programu w sposób skoncentrowanym na dziecku oraz na jego indywidualnym tempie rozwoju. 

Czy tak jest w polskich szkołach? Czy cele postawione odzwierciedlają zapotrzebowanie dzieci? Czy traktowane są one w sposób indywidualny?
 
Nie pracowałam nigdy z tak małymi dziećmi, dopiero niedawno powróciłam do szkoły podstawowej, aktualnie jestem nauczycielem w starszych klasach. Często otrzymuję zastępstwa w klasach młodszych (I-III), zazwyczaj dowiaduję się o tym „natychmiast” więc początkowo nie miałam nic przygotowane na taką ewentualność. Wszyscy zaś mówili – „nie potrzebujesz się przygotować, wszystko jest w podręczniku, który na pewno leży na stole a dzieci Ci powiedzą gdzie są”. Za każdym razem mnie to fascynowało – skoro wszystko jest w książce (lekcja po lekcji wraz ze scenariuszami oraz uwagami metodycznymi) to po co ci wszyscy ludzie kończyli studia, zapisują się na studia podyplomowe skoro to wszystko jest takie proste i nie potrzeba żadnego przygotowania żeby wejść do I, II czy III klasy.  
Mój zawodowy autorytet zawsze mi powtarzał, że powołaniem nauczyciela jest nie tylko suche nauczanie ale i zdolność do refleksji – czym ta nauka jest, jakie korzyści ma ona przynieść naszym podopiecznym i najważniejsze – w jaki sposób będą oni w stanie skorzystać z tego co im przekazujemy. W związku z moim doświadczeniem i tym co spotykam na co dzień w klasach młodszych zaczęłam się zastanawiać co się wydarzyło, że dzieci stają się zniechęcone do szkoły, że coraz więcej jest problemów z zachowaniem na lekcji, że dzieci zaczynają działać mechanicznie wg podanych im wzorów, jednakże gdy zmieni się tylko jedną jednostkę w zadaniu to nie są już w stanie wykonać polecenia „bo tego nie było”.  W lepszym zrozumieniu tego problemu przyszła mi z pomocą moja 2,5 letnia córka oraz dokładne zapoznanie się z programem nauczania na I etapie edukacyjnym.
Czytając podstawę programową i widząc rozwijające się dziecko (i jej rówieśników) nachodzi mnie niepokojąca myśl – czy ktoś kto tworzył podwaliny edukacji w szkole podstawowej ma świadomość tego, że dzieci gdzieś przez te 6 lat swojego życia już były, coś robiły i posiadają pewien zasób i potencjał który należałoby rozwijać dalej. Żyjemy w XXI wieku, gdzie mamy dostęp tak naprawdę do wszystkiego – od technologii (komputery, smarfony, tablety) do interaktywnych zabawek, kolorowych książek. Większość rodziców ma świadomość tego jak  można pobudzać potencjał swojego dziecka – wszechobecne zajęcia z rytmiki, muzyki, kuchenne, plastyczne czy z angielskiego nęcą już rodziców dwuletnich dzieci do inwestowania w przyszłość swoich pociech (czasem wręcz z przesadą). Spora grupa dzieci uczęszcza do żłobków, przedszkoli a następnie wkracza w świat obowiązkowej zerówki, gdzie wprowadza się dzieci do pracy w grupach i powolutku przygotowuje do zajęć szkolnych. W tym czasie panie wykazują się wielką kreatywnością, nie są ograniczane językiem zakazu i nakazu jaki towarzyszy podstawie programowej I etapu edukacyjnego, mogą wprowadzać swoje własne pomysły w czyn i uczyć poprzez zabawę. Następnie dzieci idą do szkoły, gdzie coś się zmienia – nauczyciele przestają wykazywać inicjatywę i cały swój program opierają na tym co otrzymują z wydawnictw. W sumie nie ma się co dziwić, jeśli wg podstawy mają z jednej strony podchodzić indywidualnie i wykazywać się kreatywnością a z drugiej otrzymują odgórny wykaz, który mówi konkretnie co dziecko po klasie 1 czy 3 umieć „musi i powinno” a czego robić „nie może”, zaś wprowadzenie jakichkolwiek autorskich form ponownie „musi” zostać zatwierdzone jako program autorski.
Mój dwu i pół latek potrafi liczyć do 10, wie gdzie jest więcej cukierków w paczce a gdzie mniej, rozpoznaje kilka literek, zna kolory, piosenki i kilka wierszyków. Trochę martwi mnie fakt, że po klasie 1, czyli jako 6-7 latek założono, że dzięki nauce w szkole będzie „rozumieć sens kodowania oraz dekodowania informacji; odczytuje uproszczone rysunki, piktogramy, znaki informacyjne i napisy”. Obawiam się, że przyniesie to skutek odwrotny – moje dziecko zanudzi się i zacznie przeszkadzać, no bo dlaczego miałoby by być zafascynowane czymś, co potrafi już od kilka lat.



Domki dla zwierzątek z Kinder niespodzianki oraz Lego Duplo – każdy kolorowy napis to wg mojego dziecka domek, który odpowiada danej rzeczy – w brązowym domku „kucyk” mieszka kucyk itd. Wprowadzenie do nauki czytania metodą globalną.

Następnie w podstawie dowiaduję się, że po 1 klasie dziecko zna alfabet – to mnie chyba rozbawiło najbardziej. Magia telewizji jest potężna, a programów dziecięcych jeszcze większa. Czasem siadając wieczorem włączamy sobie program z piosenkami dla dzieci, większość z nich to właśnie roztańczony alfabet, alfabet w pociągu czy nawet cała bajka – świat liter. Przeciwnicy TV mają zaś dostęp do zabawek, które od pierwszych dni życia wyśpiewują…  alfabet. Przoduje w tym firma Fisher Price – gdzie prawie każda zabawka (szczeniaczek – ucznia czek, krzesełko  - uczydełko, kula – hula czy inne cuda) prócz tego, że migają, świecą i zapraszają do zabawy to dodatkowo wyśpiewuje alfabet i liczy do 10 (często przy tym pokazuje kształt liter i cyfr w takt piosenki). Idąc za przykładem firmy FP, która przoduje w produkcji i sprzedaży zabawek, inne firmy poszły w jej ślady i efekt jest taki, że wchodząc do jakiegokolwiek domu 1,5 – 3 latka i szturchając cokolwiek na podłodze po raz milionowy całe grono zostaje uraczone alfabetem i wyliczanką. Tu rodzi się pytanie – czy dzieci które od małego mają dostęp do takich rzeczy naprawdę nie znają alfabetu? Wykazują niesamowitą pamięć a nie pamiętają kształtu liter którymi karmione są od najmłodszych lat, więc trzeba im każdą literę wprowadzać pojedynczo?
 
Dziecko po pierwszej klasie, również „interesuje się książką i czytaniem, słucha w skupieniu czytanych utworów, w miarę możliwości czyta lektury wskazane przez nauczyciela”. Dzięki m.in. akcji cała Polska czyta dzieciom rodzice często sięgają po kolorowe książki i czytają je swoim pociechom. Książki są dla maluchów bardzo interesujące – mają kolorowe rysunki, często wydają dźwięki, a potem te maluchy idą do szkoły i co którego nie zapytam to mówią mi, że nie lubią lektur, że są one nudne. Jednakże kiedy zapytać czy lubią ogólnie książki – większość odpowiada, że bardzo - ale swoje, wybrane a nie te szkolne, narzucone. Lektury szkolne mają na celu (teoretycznie) zapoznać dzieci z klasykami, zachęcić ich do czytania a jednak zniechęcają i to na długie lata. A gdyby zrobić kącik z książkami (gdzie byłyby książki wskazane przez dzieci) i je tam puszczać w czasie wolnym lub w nagrodę - nie przyniosło by to więcej korzyści? Czy to naprawdę muszą być książki wskazane przez nauczyciela (patrzy wybrane z listy lektur obowiązkowych)? Bo jak na razie jest to jeden z martwych punktów programu nauczania – jak coś narzuconego może zakończyć się: „interesuje się książką i czytaniem”. Swoją drogą dorosły nie lubi jak mu się coś narzuca a co dopiero dziecko.
„Korzysta z pakietów edukacyjnych (np. zeszytów ćwiczeń i innych pomocy dydaktycznych) pod kierunkiem nauczyciela.” Pakiety edukacyjne są bardzo często w promocji chociażby w pierwszej lepszej Biedronce. Są tam pakiety dla 2, 3, 4, 5 i 6 latka i znikają w półki jak przysłowiowe świeże bułeczki. Skoro znikają i założymy, że są używane zgodnie z przeznaczeniem to skąd pomysł, że trzeba ująć w podstawę programową taki punkt?

Jedno z zadań z teczki 2 latka z pakietu z dyskontu „Biedronka”

„Uczestniczy w zabawie teatralnej, ilustruje mimiką, gestem, ruchem zachowanie bohatera literackiego lub wymyślonego. Rozumie umowne znaczenie rekwizytu i umie posługiwać się nim w odgrywanej scenie. Odtwarza z pamięci teksty dla dzieci, np. wiersze, piosenki, fragmenty prozy.” Może to jest dość odważne stwierdzenie, ale chyba dziecko nie potrzebuje szkoły bo tego się nauczyć? Teatrzyki dziecięce/ kukiełkowe jeśli nie są częścią zabawy w  każdym domu to na pewno dzieci zetknęły się z nim chociażby w żłobku czy przedszkolu. Za to już ze 100% pewnością dzieci uwielbiają się przebierać i znają znaczenie rekwizytu, nie wspominając o wierszykach czy piosenkach, które od czasu jak dziecko zaczyna mówić towarzyszą nam prawie każdego dnia – o ślimaku, lisku i inne. Są też fantastycznymi obserwatorami i mimika rodziców, dziadków czy równolatków nie ma przed nimi tajemnic już we wczesnym życiu, a 2 – 3 latek przedrzeźniający swojego tatę czy mamę jest znany chyba każdemu. Pomimo to autor stwierdza, że jest to coś co powinno znać dziecko dopiero po 1 klasie szkoły podstawowej.
Dotknęłam tu tylko treści nauczania klasy I szkoły podstawowej – edukacji polonistycznej. Ciężko mi się w tym momencie zgodzić z osobami, które twierdzą, że program jest „przeładowany” a dzieci niechętne do nauki. Myślę, że były by chętne, gdyby treści były rozszerzone i nowe, a co za tym idzie – ciekawe. Trudno zainteresować dziecko czymś co już potrafi. Oczywiście utrwalanie czy powtórzenie nigdy nikomu nie zaszkodziło, jednakże skupianie się wyłącznie na powtórzeniach można skutecznie zniechęcić dziecko do treści przekazywanych w szkole a ją samą uznać za nudną. Dzieci zdecydowanie bardziej wolą brać udział w zajęciach poza lekcyjnych, odpłatnych, czym zapełniają sobie skutecznie czas pozaszkolny kosztem czasu dla rodziny czy odpoczynku. Z drugiej strony nie ma się co im dziwić, jeśli po nudnych zajęciach mogą w końcu robić cos co lubią, co ich uczy nowych „fajnych” rzeczy i przede wszystkim jest ciekawe.
Wracając do wstępu i celów edukacji wczesnoszkolnej zaczynam obawiać się, czy aktualnie szkoła wspiera i wspomaga nasze dzieci w rozwoju intelektualnym lub w jakikolwiek sposób przygotowuje do „życia w zgodzie z samym sobą”. Z drugiej jednak strony, zapoznając się z programem nauczania nie mogę oprzeć się wrażeniu, że (wg twórców owej podstawy) być może po prostu trafił mi się mały geniusz a inne dzieci faktycznie potrzebują aż 6 – 7 lat by opanować różne rzeczy tam umieszczone…. :|