Odpadłam na dość długo z blogowego świata. Nie mam na to sensownego wytłumaczenia więc pozostaje mi jedynie życzyć wszystkim szczęśliwego Nowego Roku i zabrać się do pracy:)
Na początek dość długi tekst, który mam nadzieję zachęci do refleksji nad tym co się dzieje w szkołach. Pamiętajcie - nie jest to krytyka nauczycieli, bo prawda jest taka, że nawet jeśli by chcieli to wszelkie, bzdurne ograniczenia narzucone odgórnie podcinają im skrzydła.. Mimo to trafiam nadal na kreatywnych ludzi, którzy są dla mnie inspiracją i mam wielką nadzieję, że ten tekst przyczyni się do wdrażania nowych pomysłów i rozwijanie dzieci na przekór kretynizmom żenującej podstawy programowej;)
Miłego czytania!
„Cele kształcenia – wymagania ogólne
Celem edukacji wczesnoszkolnej jest wspomaganie
dziecka w rozwoju intelektualnym, emocjonalnym, społecznym, etycznym, fizycznym
i estetycznym. Ważne jest również takie wychowanie, aby dziecko w miarę swoich
możliwości było przygotowane do życia w zgodzie z samym sobą, ludźmi i przyrodą. Należy zadbać o to,
aby dziecko odróżniało dobro od zła, było świadome przynależności społecznej
(do rodziny, grupy rówieśniczej i wspólnoty narodowej) oraz rozumiało konieczność
dbania o przyrodę. Jednocześnie dąży się do ukształtowania systemu wiadomości i
umiejętności potrzebnych dziecku do poznawania i rozumienia świata, radzenia
sobie w codziennych sytuacjach oraz do kontynuowania nauki w klasach IV-VI
szkoły podstawowej.” W
następnych akapitach czytamy, że zadaniem szkoły jest realizacja programu w
sposób skoncentrowanym na dziecku oraz na jego indywidualnym tempie rozwoju.
Czy tak jest w polskich szkołach?
Czy cele postawione odzwierciedlają zapotrzebowanie dzieci? Czy traktowane są
one w sposób indywidualny?
Nie pracowałam nigdy z tak małymi
dziećmi, dopiero niedawno powróciłam do szkoły podstawowej, aktualnie jestem
nauczycielem w starszych klasach. Często otrzymuję zastępstwa w klasach
młodszych (I-III), zazwyczaj dowiaduję się o tym „natychmiast” więc początkowo
nie miałam nic przygotowane na taką ewentualność. Wszyscy zaś mówili – „nie
potrzebujesz się przygotować, wszystko jest w podręczniku, który na pewno leży
na stole a dzieci Ci powiedzą gdzie są”. Za każdym razem mnie to fascynowało –
skoro wszystko jest w książce (lekcja po lekcji wraz ze scenariuszami oraz uwagami
metodycznymi) to po co ci wszyscy ludzie kończyli studia, zapisują się na
studia podyplomowe skoro to wszystko jest takie proste i nie potrzeba żadnego
przygotowania żeby wejść do I, II czy III klasy.
Mój zawodowy autorytet zawsze mi
powtarzał, że powołaniem nauczyciela jest nie tylko suche nauczanie ale i
zdolność do refleksji – czym ta nauka jest, jakie korzyści ma ona przynieść
naszym podopiecznym i najważniejsze – w jaki sposób będą oni w stanie
skorzystać z tego co im przekazujemy. W związku z moim doświadczeniem i tym co
spotykam na co dzień w klasach młodszych zaczęłam się zastanawiać co się
wydarzyło, że dzieci stają się zniechęcone do szkoły, że coraz więcej jest
problemów z zachowaniem na lekcji, że dzieci zaczynają działać mechanicznie wg
podanych im wzorów, jednakże gdy zmieni się tylko jedną jednostkę w zadaniu to nie
są już w stanie wykonać polecenia „bo tego nie było”. W lepszym zrozumieniu tego problemu przyszła
mi z pomocą moja 2,5 letnia córka oraz dokładne zapoznanie się z programem nauczania
na I etapie edukacyjnym.
Czytając podstawę programową i
widząc rozwijające się dziecko (i jej rówieśników) nachodzi mnie niepokojąca
myśl – czy ktoś kto tworzył podwaliny edukacji w szkole podstawowej ma
świadomość tego, że dzieci gdzieś przez te 6 lat swojego życia już były, coś
robiły i posiadają pewien zasób i potencjał który należałoby rozwijać dalej.
Żyjemy w XXI wieku, gdzie mamy dostęp tak naprawdę do wszystkiego – od
technologii (komputery, smarfony, tablety) do interaktywnych zabawek,
kolorowych książek. Większość rodziców ma świadomość tego jak można pobudzać potencjał swojego dziecka –
wszechobecne zajęcia z rytmiki, muzyki, kuchenne, plastyczne czy z angielskiego
nęcą już rodziców dwuletnich dzieci do inwestowania w przyszłość swoich pociech
(czasem wręcz z przesadą). Spora grupa dzieci uczęszcza do żłobków, przedszkoli
a następnie wkracza w świat obowiązkowej zerówki, gdzie wprowadza się dzieci do
pracy w grupach i powolutku przygotowuje do zajęć szkolnych. W tym czasie panie
wykazują się wielką kreatywnością, nie są ograniczane językiem zakazu i nakazu
jaki towarzyszy podstawie programowej I etapu edukacyjnego, mogą wprowadzać
swoje własne pomysły w czyn i uczyć poprzez zabawę. Następnie dzieci idą do
szkoły, gdzie coś się zmienia – nauczyciele przestają wykazywać inicjatywę i
cały swój program opierają na tym co otrzymują z wydawnictw. W sumie nie ma się
co dziwić, jeśli wg podstawy mają z jednej strony podchodzić indywidualnie i
wykazywać się kreatywnością a z drugiej otrzymują odgórny wykaz, który mówi
konkretnie co dziecko po klasie 1 czy 3 umieć „musi i powinno” a czego robić
„nie może”, zaś wprowadzenie jakichkolwiek autorskich form ponownie „musi”
zostać zatwierdzone jako program autorski.
Mój dwu i pół latek potrafi liczyć
do 10, wie gdzie jest więcej cukierków w paczce a gdzie mniej, rozpoznaje kilka
literek, zna kolory, piosenki i kilka wierszyków. Trochę martwi mnie fakt, że
po klasie 1, czyli jako 6-7 latek założono, że dzięki nauce w szkole będzie „rozumieć
sens kodowania oraz dekodowania informacji; odczytuje uproszczone rysunki,
piktogramy, znaki informacyjne i napisy”. Obawiam się, że przyniesie to skutek
odwrotny – moje dziecko zanudzi się i zacznie przeszkadzać, no bo dlaczego
miałoby by być zafascynowane czymś, co potrafi już od kilka lat.
Domki dla
zwierzątek z Kinder niespodzianki oraz Lego Duplo – każdy kolorowy napis to wg mojego dziecka
domek, który odpowiada danej rzeczy – w brązowym domku „kucyk” mieszka kucyk
itd. Wprowadzenie do nauki czytania metodą globalną.
Następnie w podstawie dowiaduję się,
że po 1 klasie dziecko zna alfabet – to mnie chyba rozbawiło najbardziej. Magia
telewizji jest potężna, a programów dziecięcych jeszcze większa. Czasem
siadając wieczorem włączamy sobie program z piosenkami dla dzieci, większość z
nich to właśnie roztańczony alfabet, alfabet w pociągu czy nawet cała bajka –
świat liter. Przeciwnicy TV mają zaś dostęp do zabawek, które od pierwszych dni
życia wyśpiewują… alfabet. Przoduje w
tym firma Fisher Price – gdzie prawie każda zabawka (szczeniaczek – ucznia
czek, krzesełko - uczydełko, kula – hula
czy inne cuda) prócz tego, że migają, świecą i zapraszają do zabawy to
dodatkowo wyśpiewuje alfabet i liczy do 10 (często przy tym pokazuje kształt
liter i cyfr w takt piosenki). Idąc za przykładem firmy FP, która przoduje w
produkcji i sprzedaży zabawek, inne firmy poszły w jej ślady i efekt jest taki,
że wchodząc do jakiegokolwiek domu 1,5 – 3 latka i szturchając cokolwiek na
podłodze po raz milionowy całe grono zostaje uraczone alfabetem i wyliczanką.
Tu rodzi się pytanie – czy dzieci które od małego mają dostęp do takich rzeczy
naprawdę nie znają alfabetu? Wykazują niesamowitą pamięć a nie pamiętają
kształtu liter którymi karmione są od najmłodszych lat, więc trzeba im każdą
literę wprowadzać pojedynczo?
Dziecko po pierwszej klasie, również
„interesuje się książką i czytaniem, słucha w skupieniu czytanych utworów, w
miarę możliwości czyta lektury wskazane przez nauczyciela”. Dzięki m.in. akcji
cała Polska czyta dzieciom rodzice często sięgają po kolorowe książki i czytają
je swoim pociechom. Książki są dla maluchów bardzo interesujące – mają kolorowe
rysunki, często wydają dźwięki, a potem te maluchy idą do szkoły i co którego
nie zapytam to mówią mi, że nie lubią lektur, że są one nudne. Jednakże kiedy
zapytać czy lubią ogólnie książki – większość odpowiada, że bardzo - ale swoje,
wybrane a nie te szkolne, narzucone. Lektury szkolne mają na celu
(teoretycznie) zapoznać dzieci z klasykami, zachęcić ich do czytania a jednak
zniechęcają i to na długie lata. A gdyby zrobić kącik z książkami (gdzie byłyby
książki wskazane przez dzieci) i je tam puszczać w czasie wolnym lub w nagrodę -
nie przyniosło by to więcej korzyści? Czy to naprawdę muszą być książki
wskazane przez nauczyciela (patrzy wybrane z listy lektur obowiązkowych)? Bo
jak na razie jest to jeden z martwych punktów programu nauczania – jak coś
narzuconego może zakończyć się: „interesuje
się książką i czytaniem”. Swoją drogą dorosły nie lubi jak mu się coś
narzuca a co dopiero dziecko.
„Korzysta z pakietów edukacyjnych
(np. zeszytów ćwiczeń i innych pomocy dydaktycznych) pod kierunkiem
nauczyciela.” Pakiety edukacyjne są bardzo często w promocji chociażby w
pierwszej lepszej Biedronce. Są tam pakiety dla 2, 3, 4, 5 i 6 latka i znikają
w półki jak przysłowiowe świeże bułeczki. Skoro znikają i założymy, że są
używane zgodnie z przeznaczeniem to skąd pomysł, że trzeba ująć w podstawę
programową taki punkt?
Jedno z zadań z teczki 2 latka z
pakietu z dyskontu „Biedronka”
„Uczestniczy w zabawie teatralnej,
ilustruje mimiką, gestem, ruchem zachowanie bohatera literackiego lub
wymyślonego. Rozumie umowne znaczenie rekwizytu i umie posługiwać się nim w
odgrywanej scenie. Odtwarza z pamięci teksty dla dzieci, np. wiersze, piosenki,
fragmenty prozy.” Może to jest dość odważne stwierdzenie, ale chyba dziecko nie
potrzebuje szkoły bo tego się nauczyć? Teatrzyki dziecięce/ kukiełkowe jeśli
nie są częścią zabawy w każdym domu to
na pewno dzieci zetknęły się z nim chociażby w żłobku czy przedszkolu. Za to
już ze 100% pewnością dzieci uwielbiają się przebierać i znają znaczenie
rekwizytu, nie wspominając o wierszykach czy piosenkach, które od czasu jak
dziecko zaczyna mówić towarzyszą nam prawie każdego dnia – o ślimaku, lisku i
inne. Są też fantastycznymi obserwatorami i mimika rodziców, dziadków czy
równolatków nie ma przed nimi tajemnic już we wczesnym życiu, a 2 – 3 latek
przedrzeźniający swojego tatę czy mamę jest znany chyba każdemu. Pomimo to
autor stwierdza, że jest to coś co powinno znać dziecko dopiero po 1 klasie
szkoły podstawowej.
Dotknęłam tu tylko treści nauczania
klasy I szkoły podstawowej – edukacji polonistycznej. Ciężko mi się w tym
momencie zgodzić z osobami, które twierdzą, że program jest „przeładowany” a
dzieci niechętne do nauki. Myślę, że były by chętne, gdyby treści były
rozszerzone i nowe, a co za tym idzie – ciekawe. Trudno zainteresować dziecko
czymś co już potrafi. Oczywiście utrwalanie czy powtórzenie nigdy nikomu nie
zaszkodziło, jednakże skupianie się wyłącznie na powtórzeniach można skutecznie
zniechęcić dziecko do treści przekazywanych w szkole a ją samą uznać za nudną.
Dzieci zdecydowanie bardziej wolą brać udział w zajęciach poza lekcyjnych,
odpłatnych, czym zapełniają sobie skutecznie czas pozaszkolny kosztem czasu dla
rodziny czy odpoczynku. Z drugiej strony nie ma się co im dziwić, jeśli po
nudnych zajęciach mogą w końcu robić cos co lubią, co ich uczy nowych „fajnych”
rzeczy i przede wszystkim jest ciekawe.
Wracając do wstępu i celów edukacji
wczesnoszkolnej zaczynam obawiać się, czy aktualnie szkoła wspiera i wspomaga
nasze dzieci w rozwoju intelektualnym lub w jakikolwiek sposób przygotowuje do
„życia w zgodzie z samym sobą”. Z drugiej jednak strony, zapoznając się z
programem nauczania nie mogę oprzeć się wrażeniu, że (wg twórców owej podstawy) być może po prostu trafił
mi się mały geniusz a inne dzieci faktycznie potrzebują aż 6 – 7 lat by
opanować różne rzeczy tam umieszczone…. :|