Dzień pierwszy – powitanie.
Przyszła do nas paczka. Jestem
podekscytowana nowym nabytkiem który będziemy mieli przetestować. Niestety
dopiero co cała rodzina skończyła chorować więc nie mamy nawet siły rozpakować
łóżeczka. Jedyne co, to sprawdzamy wielkość pakunku i wagę. Oczywiście
porównujemy wielkość do fotelika Caretero – jak szaleć to szaleć! I jaki wynik?
Nasza waga pokazuje troszkę więcej niż 10 kg – jest nieźle, a miarka wskazuje
na prostokąt o długości 78 cm i szerokości 26 cm, czyli też w granicach
rozsądku.
Dzień drugi – poznajmy się!
Pełni nowej energii zabieramy się za testowanie.
Na początek opis producenta:
„Caretero Medio to nowoczesne łóżeczko, przeznaczone dla rodziców często podróżujących z dzieckiem. Oprócz niebanalnego wyglądu, charakteryzuje się ciekawym i praktycznym wyposażeniem, ułatwiającym codzienną pielęgnację dziecka.
- Łóżeczko turystyczne odpowiednie dla dzieci ważących do 15 kg
- Zastosowane tkaniny są trwałe i łatwe do utrzymania w czystości
- Łatwiejsza opieka nad noworodkiem (do 9 kg) dzięki podwieszanej podłodze
- Zabezpieczenie przed samoczynnym złożeniem łóżeczka dzięki systemowi podwójnej blokady Double-Lock
- Drzwiczki na zamek umożliwiają dziecku samodzielne wejście do łóżeczka
- Dołączony materacyk zapewnia dziecku komfortowy sen
- Przewijak pomagający w codziennej pielęgnacji dziecka
- Dzięki kieszeni zamykanej na rzep, wszystkie potrzebne przedmioty są zawsze w zasięgu ręki
- Łatwe przemieszczanie łóżeczka dzięki kółkom z hamulcem
- W zestawie wygodna torba do przenoszenia złożonego łóżeczka
- Wesoły, kolorowy design sprawia, że łóżeczko idealnie wpasowuje się w wystrój dziecięcego pokoiku
- Łóżeczko zgodne z normą europejską EN 716”
Inaczej
mówiąc łóżeczko idealne i dla noworodka i dla starszego dziecka, jednym
słowem rewelacja. Czas rozpakować to cudo. Dzięki dołączonej instrukcji
dowiaduję się, że łóżeczko to jest niezwykle łatwe w rozkładaniu. Skoro
tak, to bez żadnych wstępów zabieram się do składania. Po odpakowaniu
okazuje się, że łóżeczko ma wiele dodatkowych części, które można
wykorzystać lub nie (podwieszana podłoga + przewijak). Odkładam to na
bok i krok po kroku zgodnie z instrukcją zabieram się do roboty. Mam
pewne trudności przy stabilizacji krótszego boku łóżeczka. Instrukcja na
niewiele się tu zdaje. Muszę odpocząć… liczę do 10 i ze spokojem ducha
zabieram się za blokowanie jeszcze raz. Tym razem się udało i łóżeczko
gotowe! Jeszcze tylko materacyk.. Ciekawa rzecz ten materacyk. Jest to
„łamana” deska, początkowo myślałam, że jakoś wczepia się poszczególne
części w siebie, tak żeby była „jednoczęściowa” a tu niespodzianka. Tak
sobie myślę, że na wyjazd i kilka nocy może to nie przeszkadza ale na
dłuższą metę trochę boję się o kręgosłup swojej pociechy. Z drugiej
strony jeśli łóżeczko turystyczne mamy zamiar traktować jako docelowe i w
nim ma spać na stałe nasza pociecha, to tak czy siak zainwestuję w
porządny, normalny materac więc nie jest to jakiś szczególny dramat.
Łóżeczko ma wymiary standardowe, więc spokojnie dokupiony materacyk
wejdzie i będzie się czuł tam dobrze, tak jak i plecki naszego malucha
;) Zresztą załączony materacyk niczym nie różni się od innych w tego
typu łóżeczkach, najwyraźniej jest to standard uznawany za sprawdzony,
więc nie ma się co czepiać.
Skoro
już i tak wszystko mam rozpakowane to z rozpędu montuję podwieszaną
podłogę oraz przewijak. Tutaj napotykam kolejny mały problem - w
instrukcji jest jak wół, żeby odinstalować plastikowe nakładki. No więc
szukam w owej podwieszanej podłodze plastikowych nakładek które mogłabym
ewentualnie odinstalować. Chyba jeszcze choroba mi do końca nie
przeszła bo dopiero po dłuższej chwili dociera do mnie, że chodzi o
plastikowe ochraniacze na dołączonych rurkach. :)
Moja kruszyna pomimo, że ma 11 miesięcy nie waży jeszcze 9 kg więc bez strachu wsadzam ją na wyższe piętro. Radości nie ma końca kiedy okazuje się, że podwieszana podłoga się kołysze. No dla Tośki raj na kółkach! Przezornie więc ją ściągam żeby uniknąć ewentualnej katastrofy, ale uznaję to za spory plus bo takiego niemowlaka w rożku można spokojnie ukołysać do snu. Czas na przewijak i tu kolejny plus – faktycznie ten, kto to wymyślał, pomyślał o wszystkim, nawet o zapięciu (zabezpieczeniu) dla dziecka. Przewijak można zamontować na ściance z ogromną kieszenią, także dostęp do pieluch też jest pod ręką. Po prostu super! :) Jest on mniejszy niż w innych łóżeczkach tego typu, ale jak widać na dołączonym zdjęciu i sporego niemowlaka da radę na nim przewinąć.
Czas
przygotować łóżeczko i dziecko do pierwszej wspólnej nocy. Demontuję
dodatkowe (niepotrzebne mojej Tosi) gadżety, wkładam Tosiowy materacyk,
dodaję różowe dodatki typu kołderka i już. Zobaczymy co dalej.

Dzień trzeci – kółeczka!
Noc przebiegła w ciszy i spokoju,
czyli łóżeczko zostało zaakceptowane przez kruszynę. Odpinam „drzwiczki”
by młoda mogła sama uciec z łóżeczka i wyruszyć w świat. Takie wyjście
bardzo jej przypada do gustu, raz dwa i już jej nie ma. Zapinam wejście i
zauważam pierwszą rzecz która nie do końca mi się podoba – materiał
jest tu bardzo napięty, na tyle, że wiem, że jeśli coś się popsuje to
będzie to właśnie zamek. No i ta ponacinana tasiemka, niby logiczne –
lepiej się układa ale moje pierwsze wrażenie (i mojego męża) – już się
uszkodziło. Jednym słowem, jest to coś nad czym można by jeszcze
popracować. Wychodzi też kilka nitek, co absolutnie nie wpływa na jakość
produktu, można je odciąć i po krzyku, ale powinniście dbać o takie
szczegóły bo to właśnie one mogą wpłynąć na nasze ogólne wrażenie.
Pomimo tego, jak na razie jest to jedno z lepszych łóżeczek z którymi
miałam do czynienia a ogólna kolorystyka i śliczny rysunek sprawiają, że
nadal uważam, że wykończenie jest naprawdę na wysokim poziomie.
Po południu doceniam również fakt posiadania kółek. Na początku martwiłam się, że wpłyną one na stabilność czy coś – nic z ty rzeczy! Jest porządna blokada i z nią ani rusz! Po odblokowaniu również nic się nie dzieje, no chyba, że lekko podniesiemy stronę bez kółek i zaczynamy pchać – wtedy jedzie jak marzenie!
Dzień czwarty – może czas na małe SPA?
Odwiedza nas dziadek. Od progu zauważa nowe łóżeczko
i z zadowoleniem stwierdza, że skoro mamy już turystyczne to spokojnie możemy
zapakować młodą i nasz nowy nabytek i dać małą do niego na noc… Wraz z mężem
pomyśleliśmy to samo – dziadek dawno nie miał do czynienia z małym brzdącem i
myśli, że ono jest zawsze takie ładne, słodkie i się tylko uśmiecha. Z jednej
strony niezła pokusa – taki gratisowy dzień SPA od życia, z drugiej nie mamy
serca tego robić więc grzecznie acz stanowczo odmawiamy. Niedługo przyjdzie
czas na wypożyczanie wnuczki ale dajmy jej jeszcze chwilę na przyzwyczajenie do
nowego spania a potem powolutku, po cichutku wręcz niezauważalnie zmienimy jej
otoczenie na jakieś dwa dni.
Po południu dochodzi do nas, że zaczyna się nam
robić trochę ciasno w domu więc czas na zmiany. Rozmontowujemy więc stare
drewniane łóżeczko w stylu retro i adoptujemy turystyczne na dłużej. A skoro
już powoli wkrada się ono w nasze serca to czas mu nadać jakąś nazwę, wszak
wszystkie sprzęty bliskie naszemu sercu mają w naszym domu nazwy..
Obudziłam się dziś w nocy z wrażeniem, że o czymś zapomniałam. W panice i półśnie wyskoczyłam z ciepłego wyrka i popędziłam sprawdzić czy aby rączka lub nóżka mojego szkraba nie wystaję zza szczebelek. Ze zdumieniem spojrzałam na mojego śpiącego anioła wtulonego w poduszkę. No tak.. tu nie ma szczebelek a irracjonalna panika wzięła się stąd, że od kilku nocy nie budzi mnie dźwięk uderzeń o drewniane szczebelka kiedy niunia we śnie siada i leci na boki. Uspokojona i szczęśliwa, że w końcu zniknęły guzy na tej małej, kochanej łepetynie wróciłam do swojego łoża i pogrążyłam się w spokojnym śnie.
Dzień piąty – gdzie szczebelki?
Obudziłam się dziś w nocy z wrażeniem, że o czymś zapomniałam. W panice i półśnie wyskoczyłam z ciepłego wyrka i popędziłam sprawdzić czy aby rączka lub nóżka mojego szkraba nie wystaję zza szczebelek. Ze zdumieniem spojrzałam na mojego śpiącego anioła wtulonego w poduszkę. No tak.. tu nie ma szczebelek a irracjonalna panika wzięła się stąd, że od kilku nocy nie budzi mnie dźwięk uderzeń o drewniane szczebelka kiedy niunia we śnie siada i leci na boki. Uspokojona i szczęśliwa, że w końcu zniknęły guzy na tej małej, kochanej łepetynie wróciłam do swojego łoża i pogrążyłam się w spokojnym śnie.
Dzień szósty – bzykacze sio!
Przypomniało mi się, że do łóżeczka była dołączona moskitiera. Biorąc pod
uwagę, że na balkonie lata już jakieś cudo i mi brzęczy bez skrupułów wyciągam
Rysia na balkon, wkładam tam już zasypiające dziecko i okrywam całość ową
moskitierą. Rewelacja! Szkoda tylko, że można jej użyć przy śpiącym dziecku lub
bardzo spokojnym, wiecznie siedzącym, bo gdy stoi wygląda dość niecodziennie.
Dzień siódmy – Petronella Caretero.
Mój mąż uświadomił mnie, że łóżeczko nie może nazywać się Ryszard Caretero
(w skrócie Rychu), kiedy żyrafa na nim nosi dumnie brzmiące imię Petronella. W
związku z powyższym od dziś łóżeczko nosi imię Petronella – w skrócie Petunia
;)
Dzień ósmy – sprzątanie…
Odkurzanie i mycie podłóg to w
naszym domu pewien standard, wręcz codzienny rytuał. Jest to pewna konsekwencja
posiadania i zwierza i małego dzieciaczka. I tutaj kolejna radocha z Petuni,
jest kochana i pomocna :),
Ma na tyle wysokie „nóżki”, że spokojnie odkurzacz jak i mop wejdzie pod
łóżeczko, dzięki temu mam pewność, że żadne kłaki się tam nie zbierają! Z kolei
jeśli mam jakieś podejrzenia, że jakiś kłaczek gdzieś się jednak schował – nie
ma problemu łóżeczko jest lekkie i na kółkach więc wyjechać i porządnie
sprzątnąć podłogę jest naprawdę łatwo. Co do samego czyszczenia łóżeczka –
wystarczy wilgotna szmatka z niewielką ilością delikatnego detergentu i schodzi
wszystko jak marzenie, także utrzymanie w czystości samego łóżeczka, jak i jego
okolicy stało się w końcu przyjemnością a nie złem koniecznym!
Dni kolejne – podsumowanie.
Jestem strasznie zadowolona z
możliwości przetestowania tego łóżeczka. Codziennie odkrywam nowe plusy i chęć
zachwalania rozpiera mnie od środka.
Szybciutko przypomnę dobre strony Petronelli:
- brak szczebelek!
- łatwość utrzymania w czystości zarówno łóżeczka jak i jego
okolicy
- kółka, które ratują życie J
- podwieszana, lekko kołysząca się podłoga dla noworodka
- wystarczająco duży i bardzo praktyczny przewijak
- porządna, duża i głęboka kieszeń
- moskitiera
- pomimo, że jest mniejsze od
standardowych łóżeczek drewnianych wielkość dna niczym się nie różni (pasuje standardowy
materacyk).
- miłe kolorki z
przesympatycznymi zwierzakami (strona wizualna też jest ważna J)
- waga i wielkość po spakowaniu,
można naprawdę złożyć wszystko z bardzo krótkim czasie i jechać w świat!
Z minusów ewentualnie można wymienić:
- mały problem przy stabilizacji
krótszego boku łóżeczka, trzeba trochę się pomęczyć i pogłówkować a na pewno
warto zachować spokój ;) Jednakże jak się już załapie o co chodzi to problem
znika.
- bardzo mocno naciągnięty
materiał na szczytach łóżeczka (przy kieszeni oraz przy zamku), odnoszę
wrażenie, że jeśli coś się popsuje to właśnie poprzez rozerwanie materiału
- kilka (nie mających wpływu na
całokształt użytkowania) „niedoróbek” czyli mało estetyczne nacięcia tasiemki
przy zamku oraz nitki i niteczki, które trzeba samemu delikatnie pousuwać
- gdyby kieszeń miała dodatkowo
podziałki (na chusteczki/pieluszki/kosmetyki) było by idealnie!
- nie za bardzo może być Ryszardem ;)
Ze swojej
strony bardzo, ale to bardzo dziękuję za możliwość przetestowania tak
niesamowitego łóżeczka! Jest to chyba moja pierwsza opinia, która od A do Z aż
kipi pozytywną energią ;) Gratulacje dla producenta!
Miłego testowania :) My też bierzemy udział w tym wydarzeniu i czekamy na fotelik :)
OdpowiedzUsuń