Tak to właśnie jest. Człowiek się
naczyta, nasłucha, naogląda i niby tyle wie. Ale jak już dojdzie co do czego to
stoi pogrążony w panice i bezradnie patrzy na to nasze skarbeństwo i ciężko wydobyć
go z tej dziwnej apatii. Inaczej mówiąc, niby wiem, że 38 stopni to nie jest
jakaś wielka gorączka i niby wiem, jak ochładzać szkraba a jednak kiedy
obudziłam się rankiem 2 stycznia i zobaczyłam ten mały piekarniczek ze
szklanymi oczkami wbitymi nietomnie w ścianę i te wielkie łzy spływające po polikach,
jednym słowem żałość po całej linii - zgłupiałam. Wiedziałam, że coś trzeba
zrobić, jednak panika wzięła górę i przez moment miałam ogromną pustkę w
głowie. Dość szybko udało mi się wyrwać z mojego odrętwienia i ruszyć małej na
pomoc. Rozebrana do rosołu przytulona do mamy a ja na telefonie – szybka rejestracja
do lekarza, ponowne – lekkie ubranie, zapakowanie do auta i jechana. Dzięki
Bogu 3 dniowa wirusówka, nic groźnego i dość łatwego do leczenia. Ale co się
strachu najadłam to moje ;) Problem polega też trochę na tym, że nie jesteśmy
przygotowani do takiej „zimy”. No bo jak to tak – w kombinezon ubrać przy
plusie? A jak za zimno ubiorę to co dalej? Podobno lepiej zimniej niż
przegrzać, ale czy na pewno? No i mam tu oto takie dylematy na początek roku.
Mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku, rok zaczął się w zdrowiu i wszyscy są
zadowoleni, czego Wam i sobie na ten Nowy Rok życzę ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz