sobota, 30 listopada 2013

Testujemy kołnierz do pływania Baby Swimmer.


Dzięki uprzejmości projektwyprawka.com mieliśmy możliwość przetestowania ciekawego gadżetu – dmuchanego kołnierza do kąpieli dla niemowląt i dzieci w wieku 0-36 miesięcy (6-36 kg). Jest to interesujący przedmiot wyglądający w ten sposób:


Początkowo myślałam, że to dość drastyczny sposób na wzmacnianie poczucia bezpieczeństwa w wodzie naszego dziecka – prawda okazała się inna :)

Żeby oswoić dziecko z nową zabawką napompowałam kołnierz – posiada on dwie osobne komory, które można w bardzo łatwy sposób nadmuchać oraz silne rzepy które trzymają go w odpowiednim miejscu. Małej bardzo się spodobało nowe koło, na tyle, że nauczyła się nowego słowa „kółko”. Owe kółko zostało jej przyjacielem i krąży z młodą po domu niczym mały Saturn ze swoim własnym pierścieniem. Tosia uwielbia z nim chodzić, wrzucać do niego różne przedmioty a co najlepsze – najwyraźniej okazał się być on bardzo wygodnym fotelem, bo za każdym razem gdy poczuje zmęczenie siada jak królowa na swoim przenośnym tronie.

Po przyzwyczajeniu na sucho dziecka do tego niezwykłego wynalazku przyszedł czas na kąpiel. Kółko nie posiada żadnych ostrych zakończeń i pomimo, że tworzywo z którego jest wykonane jest dość twarde i sztywne, nie powoduje on żadnego dyskomfortu. Jest trochę problemowy przy zakładaniu – przez twardość i sztywność dość ciężko jest go „odgiąć” by nałożyć go na właściwe miejsce. Początkowo Tosia była zaskoczona swoją nową ozdobą, pomogła tu jednak grzechotka – czyli trzy kulki umieszczone w środku kołnierza, które sobie wędrują, zderzają się i sprawiają niesamowitą radość mojemu dziecku. 


Po zapełnieniu naszej ogromnej wanny młoda początkowo się trochę obawiała tego co nastąpi, jednak szybko zauważyła, że jest jej łatwiej poruszać się w wodzie, tym bardziej, że mogła to robić nie dotykając dna. Śmiech wypełnił całą łazienkę, takiego zadowolenia z kąpieli nie widziałam dawno. Podobnie reaguje gdy wchodzimy z nią na basen i widzi ten bezmiar wody, który może wypić lub wychlapać. 


Jednakże po kilkunastu minutach Tosia dała mi do zrozumienia, że już nie chce mieć kółka na szyi, wynikało to z tego, że miała ograniczony zakres ruchu (nie mogła swobodnie podnosić rączek do góry) oraz nie widziała przedmiotu który akurat wpadł jej w ręce. Również rynienka znajdująca się przy szyi po kąpielowych igraszkach zapełniła się wodą, przez co przy licznych wymachach i „podskokach” jej twarz zalewała się odrobiną wody, co nie jest fajne z punktu widzenia mojego dziecka. Po zdjęciu kołnierza zabawa dopiero się rozpoczęła na dobre. Młoda bawiła się w wodną koszykówkę i małą motorówkę. Przy zmniejszeniu ilości wody w wannie miała możliwość siadania na kółku i jeżdżenia po całej wannie wydając przy tym wesołe „brrrumbrrrrumbrrrrum”. Oczywiście nie udało mi się wyciągnąć Tosi z kąpieli bez kółka, więc trzeba było wysuszyć ich oboje, następnie nagimnastykować się by wykonać wszelkie niezbędne zabiegi pielęgnacyjne by na końcu ułożyć  małego Saturna wraz z pierścieniem spać. Na szczęście był to jednorazowy „incydent” i kiedy Tosia zrozumiała, że kółko będzie jej towarzyszyło w następnych kąpielach i nigdzie się od niej nie wybiera pozwala zostawiać je w łazience by tam na nią czekało.

Plusy kołnierza:
- faktycznie utrzymuje dziecko na powierzchni i pomimo mojego pierwszego wrażenia, że głowa dziecka zostanie oderwana od tułowia ze względu na siłę utrzymywania głowy nad powierzchnią gdy reszta ciała pływa sobie swobodnie pod kołnierzem, nic takiego nie ma miejsca. Najwyraźniej ciało w wodzie jest faktycznie lżejsze niż normalnie ;)
- nie powoduje żadnych uszkodzeń na ciele dziecka, brak czerwonych pręg na szyjce czy czegokolwiek co mogłoby sugerować, że występuje jakiś dyskomfort fizyczny u dziecka.
- dziecko może swobodnie uczyć się przemieszczania się w wodzie, inaczej mówiąc jest to fajna rzecz przy nauce pływania,
- posiada wbudowaną grzechotkę, która występuje w formie trzech kuleczek, nie wiem jak u Was ale u mojego dziecka jeśli coś posiada „płapła” (piłkę) to jest to ucieleśnienie najskrytszych marzeń!
- sprawdza się jako fotelik, motorówka, kosz do koszykówki i najlepszy przyjaciel do przytulania.

Minusy:
- materiał jest dość twardy i sztywny przez co mogą pojawić się problemy przy zakładaniu,
- obwódka chroniąca szyjkę oraz miejsce na brodę tworzą rynienkę z której bardzo słabo ucieka wodę co może powodować polewanie twarzy wodą (oczka, usta)
- ogranicza zakres ruchowy rączek dziecka oraz widoczność (dziecko nie jest w stanie zobaczyć co trzyma w rączkach),
- nie nadaje się do kąpieli higienicznej dziecka. Inaczej mówiąc- do zabawy i nauki pływania jak najbardziej, ale jeśli chcemy już umyć malucha (szczególnie włosy) to musimy się kołnierza na chwilę pozbyć (co może okazać się dość trudnym wyzwaniem;)
- mama nie jest zachwycona, kiedy mokre kółko chce towarzyszyć dziecku również poza wanną…

Podsumowanie:
Ten gadżet zdecydowanie należy (przynajmniej u nas) do produktu z kategorii zabawki. Dziecko ma niezłą frajdę bawiąc się nim. Może być również pomocny przy nauce pływania, jednak u nas stał się bardziej przyjacielem dziecka niż pomocą do nauki dla rodzica.


Ps. Niestety młoda mi się dość mocno rozchorowała przez co nie mieliśmy możliwości sprawdzenia jak "kółko" sprawuje się na basenie. Także możecie być pewni, że do tego kołnierza jeszcze powrócę! :)

sobota, 9 listopada 2013

Co z tymi zdjęciami? Magnesowe szaleństwo :)

Waga: nadal nie działa
Miejsce w żłobku: 486, 245, 200... chyba dam sobie spokój ze sprawdzaniem..
Dziecko: jedno
Pies: jeden
A i mąż: nadal jest :)

Moje dziecko zaczęło mówić pseudo zdania. Ma dokładnie półtora roku, ma już spory zasób słów a ja pękam z dumy! Co prawda pierwsze pseudo zdanie było "mama nie" (była u taty na rękach i tak zareagowała na pytanie "a może pójdziesz do mamy?"), kolejne pojawiają się systematycznie z częstotliwością jednego góra dwóch dziennie ("choć jeść" "hał hał choć" "mniam mniam jeść" itp). Nie wiedzieć czemu młoda ma upodobanie w wyrazach szeleszczących (jeść, sześć, cześć, maść) i dość trudnych (trzy, słysys, hoptoptopam - tak mówi na hipopotama :) Z jednej strony trochę mnie to przeraża, bo widzę jak szybko łapie i próbuje powtarzać wszystko co usłyszy, no i dociera do mnie powoli, że jak tak dalej pójdzie to zaraz będę ją uciszać :) Ale z drugiej, no proszę Was moje dziecko już mówi!:)

To mi zwraca uwagę na fakt jak to szybko wszystko poszło. Dopiero bezwiednie machała rączkami, potem wodziła oczkami, wydawała dziwaczne dźwięki, pierwsze przeturlanie się, siadanie, wstawanie, chodzenie... To wszystko już bezpowrotnie za nami. Trwało to chwilę. Po tych wydarzeniach pozostało mi tysiące zdjęć na moim mega pojemnym dysku i kilkadziesiąt w telefonie.

No właśnie co z tymi zdjęciami?
Na początku miałam jeszcze wenę, wybierałam najładniejsze i drukowałam by wklejać je z zawziętością maniaka do albumu. Pięknego, różowego na czystym białym kartonie na którym mogłam też opisać anegdotki, dodać rysuneczek i narobić byków, za które będzie mi wstyd chyba do końca świata :) Jednakże pojemność mojego jedynego albumu się wyczerpała i zostało mi wywołanych jakieś 300 zdjęć które leżą na półce i czekają na lepsze jutro. Bym (może) i zabrała się za wklejanie dalej, ale nie mam kiedy pojechać po album, macierzyński się skończył a dziecko nie chce już spać tak długo jak kiedyś... A przecież zdjęć przybywa a rodzina również tupie niecierpliwie nóżką (dostanę jakieś zdjęcie wnuczki, chrześniaczki, niuni?). Dla rodziny wybiera się najładniejsze, najciekawsze i najzabawniejsze. Do tego trzeba dobrać ramki (no bo jak to tak zdjęcie tylko dać i co mają z nim teraz zrobić) i generalnie takie pitolenie się z tym sprawia, że nie mam już ani siły ani ochoty myśleć o zaspokajaniu "zdjęciowych wymagaczy".

Jakieś rozwiązanie?
Ponieważ rzadko dajemy zdjęcia naszego dziecięcia, to możemy skorzystać z faktu, że niedługo święta i pomyśleć o czymś ciekawym. Kuzynka najkochańszego ma smykałkę i dziadkom potrafi zrobić zdjęciowy kalendarza, mój brat się nie pitoli i po prostu przy okazji zdjęć w przedszkolu zamawia hurtem więcej sztuk a my? My liczymy na łut szczęścia :)

Moja historia z magnesami...
Jestem fanką kilku grup na FB, pomagających, licytujących, wymieniających się itd., itp. Kiedyś przeglądając sobie jedną z takich grup trafiłam na ogłoszenie o możliwości wydruku zdjęcia na magnesie z odnośnikiem do strony na allegro. Trochę z ciekawości, trochę z zazdrości weszłam na aukcję. Moim oczom ukazała się profesjonalna stronka z dość tanim wydrukiem zdjęć i super tania przesyłką. Żeby tego było mało, można było dobrać sobie ramki, tekst który byśmy chcieli na tych zdjęciach umieścić (wybór czcionek, wielkości tekstu), czy rogi zaokrąglone czy proste. Generalnie pełna "profeska"! Oczywiście początkowo nie miałam zamiaru tam na razie cokolwiek zamawiać, ale zostawiłam sobie otwartą stronkę na zasadzie "a nóż, widelec". Napisałam niezobowiązujące pytanie do sprzedającej i czekając na odpowiedź, mimowolnie zaczęłam przeglądać te nasze tysiące zdjęć by wybrać te naj. Byłam zaskoczona szybką odpowiedzią, co więcej ze sprzedającą jest bardzo łatwy i szybki kontakt na FB. Pomaga dobrać ramki, doradza, rozwiewa wszystkie wątpliwości. Nie myśląc wiele po prostu wzięłam i zamówiłam by sprawdzić na własne oczy jak to wygląda. I tak stałam się szczęśliwą posiadaczką 10 zdjęć wydrukowaną na magnesie :) (10 - bo nie mogliśmy z kochańszym zdecydować się pomiędzy zdjęciem fajnym a fajnym więc zamówiliśmy po 5 sztuk z każdego ;). Mieliśmy z rozdawaniem się wstrzymać do świąt, jednak nie dało rady i rodzina przygarnęła po dwa zdjęcia na pniu. Okazało się to być strzałem w dziesiątkę, bo lodówka w naszej rodzinie jest centralnym miejscem w każdym domu, więc nasze dziecko teraz strzeże tego przybytku.

Jak to wygląda?
Jest sobie powierzchnia magnesowa na której następuje nadruk, dzięki temu zdjęcie w całości przylega do przedmiotu (lodówki, tablicy magnesowej czy czegokolwiek innego co przyciąga). Jeśli (tak jak my) posiada się sprzęty w zabudowie, to pani Natalia (czyt. sprzedająca) proponuje wydruk na grubszym kartoniku z taśmą dwustronną na rogach, dzięki czemu nie musimy odbiegać od reszty i tez mieć niunię powieszona gdzie chcemy. Całość jest niewiele grubsza od normalnie wywołanego zdjęcia, dzięki czemu, jeśli ktoś nie ma ochoty już na nie patrzeć, albo uważa, że wieszanie na lodówkach jest passe, może je spokojnie wpakować w ramkę czy antyramę i cieszyć swoje oczy :)

Zamówiona przesyłka przychodzi w gustownym kartoniku, więc można bez strachu od razu poprosić o przesyłkę na adres osoby którą chcemy obdarować. Każde zdjęcie jest zapakowane oddzielnie więc nie ma strachu, że się skleja czy coś się z nimi po drodze wydarzy.

Prócz tego pani Natalia ma do zaoferowania inne ciekawe, magnesowe przedmioty: literki (scrabble, większe zdjęcia, kolaże itd.). Generalnie ja się zachwyciłam i pewnie będę stałym klientem. A piszę o tym dlatego, że chcę nagrodzić taki profesjonalizm i kontakt z klientem. Poza tym uważam, że jest to świetny pomysł i może ktoś ma ochotę z niego skorzystać :)

O co chodzi z tą zazdrością?
O tym będzie w innym poście :)

Adres gdzie można znaleźć te cudeńka:
małe studio, 
Fan page FB

Testujemy!!

To jest zajawka, czego niedługo będzie można się spodziewać u mnie na blogu :)

Firma Caretero (program testero) obdarzyła nas ponownie zaufaniem. Tym razem otrzymaliśmy do testów Ryszarda Caretero Sport Classic 9-25 kg:


Sklep projektwyprawka.com z kolei podesłał nam do sprawdzenia kołnierz do kąpieli Baby Swimmer.






Teraz zabieramy się za testowanie, wyniki już niedługo! :)


środa, 6 listopada 2013

Nominacja do Liebster blog Award

Strasznie mi miło poinformować, że mój blog otrzymał nagrodę Liebster blog Award od Strefy Kobiet - SERDECZNIE DZIĘKUJĘ! :) 


"Nominacja do *Liebster blog Award*, jest otrzymywana od innego blogera, w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, zatem daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował." Czyli radosna zabawa w blogowy łańcuszek :)

Moje typy:

1. Za pomoc i inspiracje nie tylko do wykorzystania z moim dzieckiem w domu ale i z innymi moimi dziećmi w pracy: Moje dzieci kreatywnie

2. Za dużą dawkę poczucia humoru i pokazanie mi, że wychowanie małego geniusza jest trudne nie tylko dla mamy: Blog taty

3. Za pasję, chęci i szczere pióro. Za rozmawianie o wszystkim bez tabu - i o marzeniach i o bólu i śmierci. No i za świetne pomysły które z wielką pompą są realizowane w realu: Mama mniej zapracowana.

4. Za porady :) I za Bydgoszcz, która przedstawiona jest jako kolorowa i wesoła mieścina (no bo taka właśnie jest a nie jak mój luby twierdzi - szaro, buro i bez sensu tam jechać):  Porady - mamy

5. To jest to co oderwanej mamie często brakuje - męskie spojrzenie na ten macierzyński, przereklamowany świat i do tego dobry dowcip! Tatowy - tata bloguje

6. To co robią twórcy bloga dla trójmiejskich dzieci jest nie do opisania. I za to im chwała!:) Strefa rodziny 3 miasto

7. Generalnie nie jestem kuchenna, nie znam się, nie lubię i mam od tego męża (który fantastycznie karmi całą naszą rodzinę). Dzięki temu blogowi zaczynam się przekonywać, że być może to całe gotowanie nie jest takie trudne jak je malują... :) Kuchenne Zabawy

8. Za blog do poczytania, oderwania się :) Jest wesoły, emocjonalny i impulsywny, no i te zdjęcia! :) Matka pod napięciem

9. Za ciekawe recenzje wszystkiego - od książek do kosmetyków, za ciekawe powieści i opowieści. Tu każdy znajdzie coś dla siebie, ja przynajmniej znalazłam: Świat według Lilii

10. Proponuję wejść i zobaczyć dlaczego, takich cudeniek moje oczy dawno nie widziały! Mama po godzinach

11. Za ciekawe przepisy, lubię je poczytać i popatrzeć ale sama mam lekkiego stracha przed spróbowaniem zrobienia ich :) Blog - mój drugi świat

Moje pytania:
1. Jak bardzo cieszysz się z otrzymanej nagrody?
2. Gdzie szukasz inspiracji na swoje posty?
3. Jak długo prowadzisz bloga?
4. Czym dla Ciebie jest relaks?
5. Masz zwierzynę? (i nie chodzi mi tu o dzieci, partnera, rodzeństwo itd;)
6. Twoje pasje?
7. Polecana książka?
8. Najśmieszniejsza rodzinna wpadka?
9. Największe marzenie?
10. Jeśli miałbyś/miałabyś mieszkać gdzie indziej, gdzie by to było?

Moje odpowiedzi:

1. Co sprawia, że czujesz się szczęśliwa bądź spełniona?
Skąd ten pomysł, że tak jest? :) Oczywiście żarcik. Co sprawia - moja super rodzinka, moi genialni znajomi no i moja nowa, rewelacyjna praca!:)
 
2. Ulubione miejsce relaksu.
Dom, dom, dom! Od czasu do czasu jakaś mała kawiarenka.

3. Książka, którą trzeba przeczytać.
Jesteśmy z kochanszym maniakami książkowymi, mamy wiele pozycji które są godne polecenia. To wszystko zależy komu mamy coś polecić :) I tak jeśli ktoś lubi historię polecam "Sercem byliśmy wielcy", jeśli spodziewa się dziecka - "Język niemowląt" (z przymrużeniem oka), jeśli jest dzieckiem "Opowieści z Narnii", jeśli młodzieżą "Pamiętnik narkomanki". Jeśli chce się po prostu oderwać i nie bardzo skupiać na tekście, po prostu odprężyć przy czymkolwiek "Harry Potter", jeśli zaś chce się zmusić do myślenia "Sto lat samotności", "Wyznaję" "Normalne i patologiczne". A jeśli szuka cos co podniesie troszkę adrenalinę (ale nie za dużo) i będzie do tego miało ciekawą intrygę polecę "Millenium", itd. itp.. :)
 
4. Kosmetyk bez którego nie wyobrażasz sobie życia.
Pomadka ochronna do ust.

5. Ulubiony film.
Jeśli chodzi o film to nie mam ulubionego. To jest zależne od nastroju i tego co aktualnie leci w TV ;) Jeśli chodzi o seriale to w sumie oglądam jeden... "Chirurdzy" :)

6. Jak ci smutno to...
Chwilę poużalam się nad sobą, po czym zbieram się w sobie i hop do przodu ;)
 
7. Nic mnie tak nie cieszy jak...
Postępy mojego dziecka!!! Satysfakcja z osiągniętych celów i super mąż :)

8. Deszcz czy słońce?
Słońce!! :)

9. Najlepiej smakuje mi kawa...
Pierwsza i każda następna, byle rozpuszczalna (lub sypana) z mlekiem i cukrem :)

10. Plany na Nowy Rok
Te same co na ten rok, bo nie udało się ich zrealizować - zostać władcą wszechświata! A tak na poważnie to mały remont w domu i opuszczenie wspólnej sypialni, by moje dziecko miało w końcu swój pokój ;)

11. 3 słowa o swoim blogu:)  
Jaki jest mój blog każdy widzi ;) Jest troszkę nieporadny, bo dopiero się wdrażam ;) Jest o wszystkim co mnie boli, fascynuje lub co akurat dla małej testuję ;) 

Rozczarowanie miesiąca… Aspirator Sopelek 2

W życiu każdego rodzica przychodzi dzień, gdy trzeba pogodzić się z faktem, że zwykła, stara, dobra gruszka może być niewystarczająca, kiedy z małego noska tryska na nas radosna fontanna kataru. Nie trzeba tłumaczyć jakie jest to utrudnienie dla normalnego funkcjonowania całego domu – dziecko się męczy, nie może zasnąć a jak już zaśnie to się budzi bo się męczy i znowu nie może zasnąć a jedzenie? To katorga dla wszystkich, szczególnie jeśli przyjmuje pokarm płynny typu mleko – nosek zatkany „i jak tu pić?”. 

Wtedy następuje przeszukanie najbliższej i najdalszej apteki, pielgrzymki po bardziej doświadczonych sąsiadach i znajomych, przetrząsanie forów i poważne rozmowy z pediatrami w poszukiwaniu czegoś, co może nas wszystkich uratować w tych mrocznych dniach. Wtedy też pojawia się magiczne słowo – aspirator.. Dowiadujemy się o pewnym przedmiocie który ułatwia nam opróżnianie zapchanego noska a naszemu dziecku ułatwia.. no cóż wszystko mu ułatwia, całą jego małą egzystencję.  

No dobrze, poznajemy słowo aspirator i drążymy dalej i tutaj następuje przeciążenie systemu, tysiące ofert i każda przekonuje nas, że jest tą najlepszą: ten ma wymienne wkłady i jest wielokrotnego użytku, wystarczy umyć i wyparzyć końcówkę, zmienić filtr i znów gotowy do użycia, kolejny ma jednorazowe końcówki, również z filtrem, inny można podłączyć do odkurzacza, kolejny sam ciągnie, następny sam ciągnie i przy okazji nuci radosne melodie… Ja osobiście zaufałam jednej, najbardziej popularnej marce, no bo skoro jest najpopularniejsza to znaczy, że musi być chociaż w miarę dobra, no bo inaczej nie była by najpopularniejsza. Po takim ciągu logicznym zakup aspiratora był oczywisty – NOSEFRIDA. Nie jest to aspirator, który mi się marzy ale jak na razie mnie nie zawiódł. Ostatnio też wpadł mi w oko inny aspirator, bardzo promowany w aptece przy naszej przychodni, nazywa się KATAREK i jest to aspirator który podłącza się do odkurzacza. Tu następuje mały konflikt pomiędzy mną i moim mężem. On jest zdania, że nie wyobraża sobie podłączenia do odkurzacza, bo co jak co, ale on chce pozbyć się tylko kataru a nie wyssać katar wraz z mózgiem. Mnie przekonuje argumentacja pana farmaceuty – w aspiratorach zwykłych filtr chroni nas tylko przed wydzieliną naszego dziecka, jednak nie przed jego zarazkami, co kończy się zazwyczaj tym, że rodzic również ulega chorobie po czym powtórnie zaraża dziecko, które zaraża znowu rodzica i tak choróbsko ciągnie się tygodniami i końca nie widać. Pomimo, że argumentacja do mnie przemawia, nie zainwestowałam w Katarek ponieważ mam dość mocno rozbudowaną wyobraźnię i po słowach – wyssać mózg chęć posiadania tego cuda spadła do minimum (pomimo, że uważam się za osobę racjonalną i zdaję sobie sprawę z bzdurności tego stwierdzenia, nie mam wpływu na to co widzę oczyma wyobraźni a one przesłaniają mi ostatnio mój racjonalny osąd).

Recenzja aspiratora SOPELEK 2.

Dzięki uprzejmości portalu Babyboom otrzymałam do testowania aspirator do nosa SOPELEK 2 wraz z trzema wymiennymi, jednorazowymi końcówkami. Jest to aspirator troszkę tańszy od tego najbardziej popularnego i działa na podobnej zasadzie.

Na początku nie miałam okazji by go wypróbować co mnie bardzo cieszyło, jednak w niedługim czasie to się zmieniło i byłam wdzięczna, że posiadam dodatkowy aspirator w domu.

Moje dziecko wróciło ze żłobka z mega katarem, była pociągająca i smarkata za razem. To co się działo nie jest warte szczegółowego opisu, bo każdy może sobie wyobrazić co znaczy mega katar u półtora rocznego dziecka. Chcąc nie chcąc przystąpiłam do testowania mojego nowego cuda.

No cóż, jedynym plusem, który znalazłam to taki, że kiedy dziecko jest już porządnie zmęczone katarem i zdenerwowane próbami wyczyszczenia noska i rzuca rączkami na wszystkie strony by trafić rodzica w twarz lub złapać to okropne coś i wyrwać je i wyrzucić gdzieś daleko w otchłań - Sopelek nie rozpada się na części. Co jest w sumie dużym plusem, bo przy moim drugim aspiratorze niestety kończy się tym, że zostaję z ustnikiem w buzi, żyłką na podłodze i końcówką ssąco – ciągnącą w ręku mojego dziecka. Wyrwanie końcówki, znalezienie żyłki i powciskanie wszystkiego w odpowiednie miejsca kończy się z kolei wielką ucieczką mojego szkraba, którego następnie muszę przekonywać, że chowanie się za szafą/suszarką/krzesłem/stołem nic nie da, bo nosek tak czy siak musi być wyczyszczony. Także tak moi mili państwo zdecydowanie na tym polu Sopelek wygrywa, niestety jest to jedyne pole. Potem jest tylko weselej…
  

Ustnik: na zdjęciu są przedstawione dwa ustniki – Sopelka i aspiratora którego zazwyczaj używam. Jak widać jest spora różnica. W Sopelku trzeba mieć płuca nie od parady, by tą małą, okrągłą dziurką wciągnąć na tyle szybko i silnie by coś z noska wydostać, bez zbędnego powtarzania zabiegu. No nikt mi nie wmówi, że jest inaczej a dziurka powstała po to by komukolwiek pomóc w opróżnianiu noska…

Końcówka ssąco – wyciągająca zwana pieszczotliwie „końcówką do nosa z filtrem absorbującym” jest również mniejszych rozmiarów niż przeciętnie. Być może jest to pomocne przy bardzo małych, noworodkowych wręcz noskach, niestety na pewno nie przy moim, ponad rocznym. Przez to, że „powierzchnia wlotna” aspiratora jest dość mała następuje coś co nazywam "poszukiwaniem zaginionego obiektu". Inaczej mówiąc w małej dziurce od nosa jeszcze mniejszym aspiratorkiem wykonuje koliste (lub inne) ruchy by wyłapać wszystko to, co przeszkadza w oddychaniu, spaniu, jedzeniu i ogólnie życiu mojego dziecka i moim. Jest to czynność nie przyjemna dla malucha, czynność tę dodatkowo komplikuje fakt małej dziurki ustnika co razem daje mizerny efekt wciągnięcia a ogromny efekt rozpaczy, żalu i łez u mojego szkraba (co nota bene również kończy się katarem, jak każdy atak histerii u dziecka).

Końcówka ssąco – wyciągająca fakt drugi: gdy przy pomocy męża i jego prób odrywania dziecka od faktu czyszczenia nosa uda się jednak coś wyciągnąć okazuje się, że końcówka jest tak skonstruowana by mieć trudność w porządnym oczyszczeniu, by ewentualnie użyć jej ponownie. Wiem, że końcówka jest jednorazowa i generalnie nie powinnam nawet chcieć ją oczyszczać, jednakże nie wiem czy ktokolwiek wziął pod uwagę fakt, że idę do apteki (lub zamawiam sobie przez Internet) aspirator SOPELEK (bo mam taki kaprys, bo jest tańszy, bo ma dobrą reklamę, bo cokolwiek innego), przynoszę go do domu, czytam instrukcję i dowiaduję się, że wkłady są jednorazowe (w aptece pewnie wiem to już przy zakupie) ale patrzę są trzy końcówki plus jedna już nałożona więc pewnie starczy na długo.. Guzik prawda! Przy tym potopie z nosa, który mieliśmy u małej oczyszczanie nosa było dość częste, więc aspirator starczył na… jeden dzień. I teraz wyobraźmy sobie sytuację – jest głucha ciemna noc, my w domu mamy tylko jedno opakowanie Sopelka z jednorazowymi wkładami. Nabraliśmy wprawy i wyciągamy nim sporo wydzieliny i okazuje się, że zużyliśmy wszystkie końcówki co teraz? Teraz się na siebie wściekamy a nasze dziecko budzi się bo się męczy, zasnąć nie może bo się męczy, uspokoić go mlekiem czy innym napojem nie za bardzo możemy bo zatkamy mu jedyny otwór którym może oddychać. No i przede wszystkim zdajemy sobie sprawę, że gdybyśmy dorzucili 2-3 zł (bo taka jest różnica cenowa z Fridą) moglibyśmy teraz umyć porządnie końcówkę, wygotować ją, zmienić filtr i znów zabrać się do czyszczenia noska.

Także niestety - jako mama w życiu bym Sopelka nie kupiła i nikomu nie poleciła…